środa, 26 marca 2014

Rozdział 60.

- O boże! Lekarz! Potrzebujemy doktora! - krzyknął mój chłopak
- Spokojnie, nie krzycz - upomniałam go
- Co się dzieje? - na korytarzu pojawiła się pielęgniarka
- Ona rodzi! - powiedział Nathan po angielsku
- Pani rodzi? - zapytała się mnie po polsku
- Tak, ja rodzę - zaśmiałam się pod nosem z tej interesującej wymiany zdań, a potem jęknęłam z powodu kolejnego skurczu
- Który to miesiąc?
- Ósmy
- Od kiedy ma pani skurcze?
- Dopiero się zaczęły
- Dobrze, idę po wózek i po lekarza, może uda się powstrzymać poród, żeby odbył się w terminie
- Ale mi już odeszły wody...
- No to trzeba było tak od razu! Biegnę po lekarza i idziemy na porodówkę. Proszę usiąść i poczekać - powiedziała i tak jak powiedziała tak zrobiła, a ja usiadłam na ławce
- Jezu, ja przecież nic tu nie mam - spojrzałam na Nathana - Żadnych rzeczy dla Ann ani dla mnie... Zadzwoń do Izy, błagam cię i powiedz jej, że rodzę i potrzebuję rzeczy do szpitala - kiwnął tylko głową i wyjął telefon, w który postukał a potem przyłożył do ucha i gestykulując oraz krzycząc do niego tłumaczył Izie, co się dzieje. Chyba denerwował się bardziej niż ja sama. Ja skupiłam się na oddychaniu i na znoszeniu bólu przez kolejne skurcze
- Nie denerwuj się, kochanie. Na pewno Kasia wzięła więcej jakiś ciuszków dla dzieciątka niż potrzeba, więc ci pożyczy - uśmiechnęła się zdenerwowana mama mojej przyjaciółki
- Kto by pomyślał, że będziecie rodzić tego samego dnia - pokręcił głową jej tata i się zaśmiał
- Dziękuję - uśmiechnęłam się do kobiety - Też się nie spodziewałam - zwróciłam się do mężczyzny
- Powiedziała, że postara się jak najszybciej. Nic się nie martw, wszystko będzie dobrze - pojawił się obok Nathan i pocałował mnie w czubek głowy - Jeeeezu... - jęknął i opadł na ławkę obok mnie
- Nathan... Ty się nie denerwuj tak, proszę cię. Jesteś mi potrzebny, bo ja sama tego nie przetrwam...
- Chcesz... żebym był przy porodzie?
- A dasz radę? - zapytałam nieśmiało i spojrzałam na niego
- Pewnie, że dam. Będę z tobą - uśmiechnął się czule
- Dzię...
- Zapraszamy - przerwała mi pielęgniarka, która właśnie pojawiła się z wózkiem - Lekarz już czeka w sali. - Wpakowałam się na wózek, a Nathan trzymając mnie za rękę udał się razem z nami.
- Powodzenia! - krzyknęli rodzice moich przyjaciół, a ja przez kolejny skurcz nie dałam rady już im podziękować. Weszliśmy do sali i pielęgniarka pomogła mi się położyć, po czym podłączyła mnie do KTG, żeby sprawdzić puls dziecka i do USG czy jest odpowiednio ułożone.
- Puls w porządku, pozycja też - powiedział lekarz - Sprawdzimy rozwarcie. Dasz radę się rozebrać?
- Nathan pomożesz mi? - zapytałam go po angielsku?
- W czym?
- Muszę zdjąć spodnie
- Ale jak to zdjąć spodnie?! - spojrzał na lekarza a potem znów na mnie dając mi do zrozumienia, że przeszkadza mu inny mężczyzna w tym pomieszczeniu
- Jezu, Nathan! To jest lekarz! Nie będę rodziła przecież przez spodnie!
- A no faktycznie - potrząsnął głową
- Błagam cię, myśl... - powiedziałam i usiadłam, a brunet zdjął mi dolną część ubrania po czym znów się położyłam na łóżku i 'nastawiłam' lekarzowi, który sprawdził jak wygląda sytuacja.
- No to musisz jeszcze trochę pocierpieć
- Jak to?
- Nie ma w ogóle rozwarcia, dlatego musimy poczekać jak się pojawi i dopiero przejdziemy do porodu. Najlepiej jakbyś teraz spacerowała, bo to bardzo pomaga
- Ja nie dam rady przecież - jęknęłam - To cholernie boli!
- Oj uwierz mi, że dasz - uśmiechnął się - Myślisz, że dlaczego to kobiety rodzą a nie mężczyźni? Jesteście o wiele bardziej wytrzymałe na ból - puścił mi oczko
- Nie wiele mi to pomogło...
- Dasz radę, naprawdę. Jeszcze trochę i będziesz miała swoje dziecko przy sobie. Znasz płeć? - zapytał a ja się ubierałam z pomocą Nathana
- Dziewczynka... Doktorze, czy to nie jest za wcześnie? Ja się tak boję, że coś będzie nie tak...
- Spokojnie, wiele dzieci rodzi się w ósmym miesiącu, a nawet i wcześniej. Jeśli będzie miało prawidłową wagę, powyżej 2kg, będzie potrafiło samodzielnie jeść od razu po narodzinach to nie ma powodu do obaw, naprawdę. Martwić będziemy się jak zobaczymy już malutką na świecie - uśmiechnął się - Teraz proszę skupić się na skurczach i spacerować, później sprawdzimy czy rozwarcie się pojawiło. Będziesz rodziła z mężem? - zapytał, a ja mimowolnie uśmiechnęłam się na to określenie
- To nie mąż, ale tak. Mój chłopak będzie ze mną - spojrzałam na niego i złapałam za rękę
- No dobrze, to w takim razie dostaniecie salę do porodów rodzinnych. Macie tam wygodną kanapę i wannę jeśli potrzebowałabyś się zrelaksować. Naprawdę pomaga woda, złagodzi twój ból trochę, ale przede wszystkim chodź, dobrze?
- Jasne... - jęknęłam i wypuściłam głośno powietrze
- Tam będziemy też rodzić, jeśli rozwarcie nastąpi, więc możecie tam spokojnie się zadomowić na ten czas. Zaprowadzisz ich do sali? - zwrócił się do położnej
- Oczywiście, panie doktorze - kiwnęła głową i wsparta na Nathanie powoli człapałam za kobietą
- Gdzie idziemy?
- Do sali, w której będziemy czekać na poród
- Jak to? To jeszcze nie rodzisz?!
- Wytłumaczę ci zaraz wszystko dobrze? - zapytałam
- A czemu nie teraz?
- Skarbie, ledwo idę! W tym momencie żałuję, że nie mówisz po polsku... Przynajmniej nie musiałabym ci wszystkiego tłumaczyć
- Przepraszam... - powiedział pod nosem zdenerwowany
- No przecież nie mam do ciebie o to pretensji
- Biorę się za naukę polskiego jak już będzie po wszystkim! I to ty mnie będziesz uczyć!
- Niech ci będzie - jęknęłam po raz kolejny i odetchnęłam z ulgą kiedy już pojawiliśmy się w sali .
- Jeśli czegoś będzie pani potrzebowała lub jeśli coś się będzie działo tutaj jest przycisk, który jeśli pani naciśnie ktoś się pojawi. Czegoś pani potrzebuje teraz może?
- Nie, póki co nie, dziękuję - starałam się uśmiechnąć
- To zostawiam państwa samych i tak jak mówił lekarz, proszę spacerować
- Oczywiście, dziękuję - odpowiedziałam i opadłam na kanapę żeby chwilę odpocząć, po czym wytłumaczyłam wszystko Nathanowi
- Ja nie wiem jak ty możesz być taka spokojna, ja cały się trzęsę! - wystawił mi pod nos rękę pokazując jak drży.
- Ja też się denerwuję, Nathan awwwwwwwww - jęknęłam i wypuściłam głośno powietrze - Ale staram się opanować, bo stres w niczym nie pomoże. Muszę chodzić - zaczęłam wstawać a brunet od razu wstał i ujął mnie pod ramię, żeby było mi łatwiej.
- Nawet nie wiesz jak cię podziwiam - powiedział po chwili jak już staliśmy, a ja na niego spojrzałam - Naprawdę, jesteś niesamowita... Aż nie wiem jak to nazwać. Kocham cię za to, że potrafisz tak racjonalnie myśleć, zawsze masz jakieś dobre rady i nawet jak tobie się nie układa to myślisz o innych. Jesteś cudowna - uśmiechnął się, a ja to odwzajemniłam
- O jak tu cię nie kochać? - powiedziałam tylko, a on się nachylił i mnie pocałował krótko, ale czule
- No to co? Spacerujemy?
- Nie mam wyjścia - powiedziałam i pomimo bólu i skurczy przez bite pół godziny nie usiadłam tylko cały czas chodziłam albo chociaż stałam. W końcu rozdzwonił się telefon Nathana, który od razu go odebrał rzucając hasło, że dzwoni Izka.
- Zaraz wracam, pójdę tylko po nią i po Maxa, bo już są
- Czekam - odpowiedziałam i dalej chodziłam w tą i z powrotem
- O mój boże! - krzyknęła moja ciotka jak weszła do sali
- Też się cieszę, że cię widzę - powiedziałam cicho i tym razem usiadłam już na kanapie, bo nie miałam siły chodzić - Macie rzeczy dla mnie?
- Wszystko jest - uśmiechnął się Max pokazując torbę i położył ją na ziemi
- Oj tam rzeczy! Jezu ty rodzisz! - wyszczerzyła się blondynka
- Ja z wami nie wytrzymam, jesteście nienormalni!
- O co jej chodzi? - zwróciła się do Nathana, a ten tylko wzruszył ramionami
- Po prostu chcę mieć to już za sobą.. aaaa - jęknęłam głośniej, bo mocniejszy skurcz się pojawił
- Co się dzieje? - wstała - Rodzisz?! Już wychodzi?! Jezu, leć po lekarza!
- Uspokój się! Cały czas mam skurcze i to BOLI wyobraź sobie. A Jezus raczej po lekarza ci nie poleci...
- Bardzo zabawne... Ale w ogóle to dlaczego tu jestes? Dlaczego nie ma tu lekarza, nie siedzisz rozwarta i nie przesz? Co to, jakieś nowe metody porodu, czy jak?
- Tak, siedzę, zwijam się z bólu i liczę na cud
- Widzę, że poczucie humoru też się trzyma
- Odeszły mi wody, są skurcze i nie ma rozwarcia, wiec muszę pocierpieć i pochodzić, żeby móc zacząć w końcu rodzić
- No i trzeba było tak od razu. Kasia już urodziła?
- Nie mam pojęcia, możesz iść zapytać jej rodziców
- A gdzie są?
- Nathan może cię zaprowadzić, bo wie gdzie
- Pójdziesz ze mną? - zapytała go, a on spojrzał na mnie
- Spokojnie, wszystko w porządku, więc możesz iść
- Pilnuj jej - zwrócił się do Maxa i razem z moją ciotką wyszedł z sali
- Jak się czujesz? - zapytał George
- Bywało lepiej - odpowiedziałam i wstałam
- Pomóc ci? - wstał też
- Nie, poradzę sobie.
- Byliśmy jeszcze w sklepie, więc masz też rzeczy dla małej
- Naprawdę? Jezu, dziękuję wam, bo o to martwiłam się najbardziej
- To był mój pomysł - wypiął się dumnie
- Domyślam się, że nie Izki - zaśmiałam się - Jak tam w ogóle między wami? Nie miałam kiedy zapytać
- Szczerze? Jeszcze uczę się znosić jej dziwne akcje, ale jest cudownie - uśmiechnął się
- Uwierz mi, nigdy się nie nauczysz. Ja próbowałam przez 21 lat i mi się nie udało
- Nie pocieszyłaś mnie
- Sorry - zaśmiałam się i w tym momencie mogłabym powiedzieć 'o wilku mowa', bo do środka weszła Iza z Nathanem
- Jeszcze rodzi
- Ale wszystko w porządku?
- No raczej tak, a ty jak się trzymasz?
- Dobrze - odpowiedziałam i dalej chodziłam oddychając głęboko. Minęło kilka godzin, a ja cały czas chodziłam, robiąc krótkie przerwy na siedzenie. Było już koło północy, a ja dalej nie odczuwałam żadnej zmiany
- Aaaaaaa - jęknęłam. Tym razem zabolało naprawdę porządnie aż się wystraszyłam - Nathan, kliknij ten przycisk, który pielęgniarka pokazywała
- Co się dzieje?
- Nie wiem, boli o wiele bardziej - opadłam na kanapę i zwinęłam się żeby ból chociaż trochę zelżał
- Spokojnie, nie panikuj, oddychaj. Pamiętaj wdech, wydech - Izka złapała mnie za rękę i gadała jak najęta, a ja nawet nie dałam rady jej uciszyć. Po chwili do sali wpadła położna
- Co się dzieje?
- Boli o wiele bardziej, nie wiem co się dzieje - powiedziałam i znów krzyknęłam z bólu
- Proszę pomóc jej się położyć - powiedziała i podeszła do łózka szykując urządzenia. Położyłam się, a pielęgniarka podłączyła mnie najpierw do KTG
- Puls dziecka w porządku, nic się nie dzieje, teraz zobaczymy czy pojawiło się rozwarcie - powiedziała i znów wykonałam ten sam manewr z tym, że Nathan od razu zaciągnął Maxa do łazienki i tam zostawił, żeby nie patrzył na mnie kiedy będę rozebrana do połowy.
- Rozwarcia dalej nie ma... Chodziła pani?
- Tak jak lekarz mówił. Cały czas...
- To jeszcze zajrzymy do dziecka...- Posmarowała mi brzuch i przyłożyła urządzenie od USG po czym zaczęła się bacznie przyglądać
- Wszystko w porządku? - zapytałam widząc jej wnikliwą minę
- Momencik... - patrzyła dalej - Proszę się nie ruszać, zaraz wracam - Wstała i prawie że wybiegła z sali
- Co się dzieje? - zapytał Nathan
- Nie mam pojęcia - odpowiedziałam zaniepokojona - Mam nadzieję, że wszystko w porządku...
- Na pewno - złapał mnie za rękę i mnie w nią pocałował. W tym samym momencie pielęgniarka już wróciła, ale nie sama.
- Już patrzymy, co tu mamy - lekarz usiadł na krzesełku obok i znów przyłożył urządzenie do brzucha
- O tutaj, widzi pan doktor? - zapytała pielęgniarka i pokazała coś na monitorze
- Mhm... - powiedział i dalej się przyglądał
- Czy ja się dowiem, co się do cholery dzieje? - nie wytrzymałam. Wkurzało mnie to że nic mi nie mówili
- Spokojnie, nie ma powodów do nerwów. Wygląda na to, że nie ma rozwarcia, bo dzieciątko zahaczyło rączką o pępowinę. Musimy rodzić przez cesarskie cięcie.
- Jak to się zahaczyło?!
- Spokojnie, czasami tak się zdarza. Musimy cię przenieść na salę operacyjną. Pan oczywiście może iść z nami - zwrócił się do Nathana
- On nie mówi po polsku
- O, no tak... - odpowiedział i tym razem przekazał mu informację po angielsku i wytłumaczył przy okazji co się dzieje. Nathan tylko kiwnął głową i pomógł mi założyć spodnie, po czym posadził mnie na wózku, który lekarz prowadził na salę operacyjną. Iza z Maxem szli zaraz za nami, ale zostali przed salą, bo tam mogłam wejść tylko ja z Nathanem, który został odpowiednio ubrany w fartuch, czepek i maskę. Mi została założona odpowiednia koszula i taki sam czepek. Kiedy już leżałam na stole i byłam gotowa, pielęgniarka poszła po anestezjologa, który dostał od Izy wszystkie moje badania, które zabrała z domu. Dzięki temu wiedział jakie znieczulenie i w jakiej ilości mi podać. Zostałam też podłączona do odpowiednich urządzeń monitorujących mój puls.
- Proszę położyć się na boku i skulić jak najbardziej da pani radę, dobrze?
- Dobrze... - odpowiedziałam i zrobiłam o co prosił, a po chwili poczułam delikatne ukłucie w okolicach lędźwi. Samo ukłucie nie bolało, ale wstrzykiwanie znieczulenia czułam aż za bardzo i było to bardzo nieprzyjemne. Później już leżałam płasko z czymś, co leżało na wysokości klatki piersiowej i miało na celu zasłonięcie mi widoku brzucha
- Mam nadzieję, że nie jest pan wrażliwy za bardzo na takie widoki? Bo jeżeli tak, to może lepiej jak pan zaczeka na zewnątrz, bo nie chcielibyśmy żeby pan nam zemdlał - powiedział lekarz prowadzący do Nathana
- Dam radę - odpowiedział i stanął przy mojej głowie chwytając mnie za rękę
- No dobrze, to poczekamy chwilę aż znieczulenie zacznie działać. Czujesz mrowienie poniżej pasa? - zwrócił się do mnie
- Tak - odpowiedziałam i chwilę jeszcze leżałam aż lekarz dotykał mnie w niektórych miejscach pytając czy czuję jego dotyk. Kiedy już znieczulenie w pełni zaczęło działać lekarz chwycił narzędzie i zaczął mnie ciąć
- O mój boże... - zamknęłam oczy
- Co się dzieje? - spanikował Nathan
- Nic, po prostu dziwne uczucie...
- O mój boże... - powtórzył to samo i wpatrywał się w rozcięte miejsce
- Jest pan pewien, że chce pan zostać? - zapytał lekarz a on jakby wyszedł z odrętwienia i potrząsnął głową
- Tak, tak... - spojrzał na mnie i uklęknął obok żeby mieć to samo pole widzenia, co ja, czyli nie widzieć naciętego miejsca. Uczucie, które odczuwałam, było tak masakrycznie dziwne, że nawet nie potrafię tego opisać. Nie odczuwałam bólu, czułam tylko ruch wewnątrz mojego brzucha. To tak jakby ktoś wsadził mi rękę i zaczął nią kręcić... I w sumie tak było. Sam zabieg trwał może z 10 minut aż w końcu lekarze 'dokopali się' do mojego dziecka.
- No i mamy naszą zgubę - uśmiechnął się lekarz i po chwili po sali rozległ się płacz mojego dziecka, mojej małej Ann. Poczułam łzy szczęścia w oczach i ogromną ulgę, że już jest.
- Chcę pan odciąć pępowinę? - zapytał lekarz
- Co? - zapytał głupio Nathan cały zielony na twarzy i przełknął głośno ślinę.
- Ok, nie było pytania - uśmiechnął się i sam to zrobił - Wasza córka jest nazbyt wyposażona - zaśmiał się
- Jak to?
- Gratuluję, pięknego synka - przesunął niżej tę 'barierkę', która zasłaniała mi brzuch i położył mi go na piersi
- Synka? Miała być córeczka - uśmiechnęłam się zapłakana i pocałowałam maleństwo w czubek głowy
- No cóż. Widocznie ginekolog się pomylił
- Cześć skarbie - powiedziałam do mojego syna. Ta radość, te emocje i przede wszystkim to uczucie... To wszystko jest nie do opisania
- Jest prześliczny - uśmiechnął się widocznie poruszony Nathan - Cudowny... - patrzył na niego i nie mógł oderwać wzroku
- Najpiękniejszy na świecie - szepnęłam i sama wpatrywałam się w to małe cudo, które na mnie leżało
- Musimy go na chwilę zabrać, żeby zważyć, zbadać i umyć, a ciebie zaszyć - powiedział lekarz - Jeszcze się nim nacieszysz - dodał widząc moje rozżalenie, że musiałam go oddać. Pielęgniarka zajęła się obrządzeniem mojego dziecka, a lekarz zaszywał mi mój brzuch.
- Równe 2,5 kg! - powiedziała uśmiechnięta pielęgniarka. - Jak na ósmy miesiąc całkiem dużo - dodała po czym go zmierzyła - No i mamy 45 cm - uśmiechałam się cały czas mimo zmęczenia i tego że łzy dalej ciekły mi z oczu. Nathan cały czas trzymał mnie za rękę i podążał wzrokiem za ruchami pielęgniarki patrząc na to jak obchodzi się z dzieckiem. Rozczuliło mnie to jak bardzo się tym przejął. Zupełnie jakby to on sam był biologicznym ojcem. Jego zachowanie dało mi stu procentową pewność, że naprawdę chce je za takie uważać. Reszta poszła szybko. Pielęgniarka umyła mojego synka, Nathan poszedł przekazać nowinę Izie i Maxowi, a ja zostałam całkowicie zaszyta i obrządzona po czym przewieziona do sali, w której byłam na początku. Nathan poszedł za pielęgniarką oczekując wieści jak się ma mój syn
- O mój boże jak się cieszę - pisnęła Iza ze łzami w oczach - Tak bardzo jestem z ciebie dumna - przytuliła mnie - Nie mogę się doczekać aż zobaczę mojego siostrzeńca, bo to mój siostrzeniec, prawda? - zamyśliła się
- Chyba cioteczny wnuk - zaśmiałam się
- Gratuluję - Max się wtrącił i też mnie przytulił całując w policzek
- WNUK?! To ja co? Cioteczna babcia? - kontynuowała Izka
- No na to wychodzi
- W życiu! Ja jestem za młoda na takie określenia... Nawet 30 lat nie mam!
- Tak wychodzi z genealogii, wybacz
- A pieprzyć taką genealogię, będę ciotką i koniec - Max zaczął się śmiać
- A ty co się śmiejesz? Też jesteś ciotecznym wujkiem... nie... ciotecznym dziadkiem? Czy wujkiem dziadkiem? - plątała się - Oj nie ważne, w każdym razie dziadkiem! I co, dalej cię to bawi?
- A czemu nie? - dalej chichotał
- Głupi jesteś, wiesz?
- Za coś musisz mnie kochać, wariatko - przytulił ją mocno do siebie i pocałował i w tym samym czasie drzwi do sali się otworzyły i ujrzałam najcudowniejszy widok a na moje usta wkradł się szeroki uśmiech. Nathan stał z małym zawiniątkiem na rękach i cicho szepnął
- Heeeeej - cały rozpromieniony rzucając mi szczęśliwe spojrzenie, po czym znów skierował je na dzieciątko.
- Iiiiii - pisnęła Izka
- Cicho bądź, bo go obudzisz! - 'krzyknął' szeptem Nathan
- Wybacz - złapała się za usta. Zmieniłam pozycję i leżałam teraz na boku a brunet położył malucha obok mnie bardzo delikatnie po czym pocałował mnie czule w usta z uśmiechem i zrobił miejsce dla Izy i Maxa, żeby mogli go zobaczyć
- Jezu, jaki śliczny... - Iza się rozczuliła - Jakie ma włoski, jaki nosek malutki i uszka i stópki...
- Cały jest malutki - powiedział Max i uśmiechnął się szeroko - Piękny po mamie - puścił mi oczko
- No przecież - też się uśmiechnęłam - Co powiedzieli lekarze? - zapytałam Nathana
- Zdrowy jak ryba. Wszystko jest w porządku, jak tylko się obudzi musisz spróbować go nakarmić i dać znać czy potrafi już sam jeść. A ty jak się czujesz?
- Zmęczona, ale dobrze. Znieczulenie chyba powoli schodzi bo strasznie mnie wszystko swędzi...
- Tylko się nie drap przypadkiem. Lekarz powiedział, że musisz wytrzymać. Później przyjdzie zobaczyć jak się czujecie
- Przez opatrunek i tak nie dam rady - odpowiedziałam i wróciłam wzrokiem do malucha. - Chyba nigdy się na niego nie napatrzę - uśmiechnęłam się i pogłaskałam delikatnie po główce
- Jeszcze będziesz miała dość jak zacznie biegać i niszczyć wszystko na swojej drodze - zaśmiała się Izka
- Mój syn będzie grzeczny. Nie to co cioteczna babka - wytknęłam jej język
- Spadaj - zrobiła to samo i się uśmiechnęła
- Kasia też urodziła już - powiedział Nathan
- Skąd wiesz?
- Idąc tu podszedłem pod jej salę i zapytałem. Zdrowa córeczka ponad 3 kg waży - uśmiechnął się - Urodziła równe 10 minut po tobie
- Szkoda, że nie o tej samej godzinie, byłoby śmiesznie
- To już by była przesada - zaśmiał się Max
- Zdziwiłbyś się ile rzeczy razem nas łączyło, o których nie miałbyś pojęcia i w życiu byś nie przypuszczał. Mnie by to nie zdziwiło - uśmiechnęłam się szeroko
- Jesteście jakieś dziwne
- Oryginalne - poprawiłam go ze śmiechem, a drzwi do sali znów się otworzyły. Tym razem stanął w nich Tom.
- Tom! - krzyknęłam i od razu złapałam się za usta i spojrzałam na dzieciątko czy go nie obudziłam, ale dalej słodko spał.
- To my pójdziemy zobaczyć jak ma się Kasia - powiedział Nathan i wyciągnął prawie siłą Izkę z Maxem z sali i zamknął drzwi po drugiej stronie mimochodem po drodze witając się z Parkerem, który odprowadził ich wzrokiem, a potem skierował go na mnie i uśmiechnął się nieśmiało. Odwzajemniłam ten uśmiech i czekałam aż podejdzie.
- Hej - szepnęłam
- Cześć - też szepnął i spojrzał na małego - Jakie cudo... Myślałem, że zdążę
- Kiedy przyleciałeś?
- Przed chwilą, z lotniska właśnie przyjechałem. Max zadzwonił jak zaczęłaś rodzić. Przyleciałem pierwszym samolotem. Nawet nie miałem czasu żeby się spakować i tak jak stałem tak przyleciałem
- Kels jest z tobą?
- Nie. Ma jutro, właściwie to dzisiaj - spojrzał na zegarek - casting. Ale zaraz po nim przyleci. Jak się czujesz?
- Zmęczona... I szczęśliwa - dodałam i się uśmiechnęłam patrząc na synka
- Nie dziwię się - też skierował na niego swój wzrok - Wszystko w porządku? Za wcześnie urodziłaś
- Tak, jest zdrowe - przytaknęłam i nastała chwilowa cisza, którą przerwał Tom
- Nadia... Możemy porozmawiać? No wiesz... o tym co wtedy zaszło? - zapytał a ja na niego spojrzałam i kiwnęłam głową
- Posłuchaj, ja... Kurde tak sobie układałem w głowie, co mam ci powiedzieć, a teraz mam pustkę w głowie... - spuścił wzrok i po chwili go podniósł - Tak bardzo cię przepraszam, nie mam nawet jak się usprawiedliwić, bo na to nie ma usprawiedliwienia. Zachowałem się jak dupek i wszystko co wtedy powiedziałem, było w złości. Wcale tak nie myślę, błagam cię uwierz mi. Powiedziałem ci to tylko dlatego, bo chciałem wtedy żeby cię to dotknęło... Rodzina zawsze była dla mnie najważniejsza, ojciec był dla mnie wzorem, kimś nietykalnym jeżeli chodzi o złe słowo, a ty mówiłaś o rzeczach, które burzyły całe moje zdanie o nim, moje dzieciństwo, wszystko co związane z tatą... Wiem, że miałaś rację. Szczerze mówiąc, czułem że mnie nie okłamujesz, bo nigdy wcześniej tego nie zrobiłaś, ale uczucie obrony mojego ojca było silniejsze od wszystkiego. Teraz cały ten mur zaufania, który wokół niego zbudowałem runął i już nigdy nie powstanie z powrotem. Czuję się oszukany, zdradzony... Nawet nie wiem jak to nazwać. Było mi tak cholernie źle, kiedy mi to wszystko potwierdził... Ale jeszcze gorzej czułem się dlatego, że odepchnąłem osobę, która zawsze była po mojej stronie i nigdy mnie nie okłamała - spojrzał na mnie smutno - I to jeszcze tak cię potraktowałem... Wstyd mi za samego siebie, czuję wstręt do siebie. Jak sobie przypomnę, co wtedy powiedziałem i zrobiłem... - zamilkł i pokręcił głową jakby chciał wyprzeć te wspomnienia, a w jego oczach pojawiły się łzy, które sprawiły, że nagle wypełniły i moje oczy. Nie dlatego że sama wspomniałam to wydarzenie, a dlatego że tak cholernie było mi go żal.
- Tom - tym razem ja przerwałam ciszę - Rozumiem cię. I uwierz mi, że pomimo tego wszystkiego nie mam do ciebie żadnych pretensji, wiesz dlaczego? - zapytałam, a on pokręcił głową - Bo tak jak ty miałeś wzór w ojcu, ja miałam go w mojej mamie. I jeżeli ktoś próbowałby ją obrazić w mojej obecności lub powiedziałby jakiekolwiek złe słowo, zachowałabym się tak samo jak ty. Tak samo twardo bym jej broniła nie zważając na słowa i na nic innego. Widocznie to u nas rodzinne - uśmiechnęłam się delikatnie, a on zrobił to samo - Posłuchaj, zapomnijmy o tym całkowicie. Zacznijmy od nowa tak jakby to się nigdy nie wydarzyło
- Naprawdę? - zapytał z nadzieją, którą widziałam w jego załzawionych oczach
- Naprawdę - odpowiedziałam - I przestań się mazać. Musisz dać przykład młodszej siostrze - uśmiechnęłam się, na co on się zaśmiał i wytarł łzy
- Kocham cię, siostro - powiedział i mnie przytulił
- A ja ciebie, bracie - objęłam go i odetchnęłam z ulgą, że mamy to już za sobą. Tom usiadł z powrotem, a ja spojrzałam na synka i w głowie zarysowała mi się pewna myśl.
- No i w końcu masz swoją małą Ann - uśmiechnął się po czym i ja uczyniłam to samo, bo nawiązał poniekąd temat, który miałam teraz w głowie
- To jest jednak chłopczyk - poprawiłam go
- Serio? O kurcze, fajnie - rozpromienił się - To czekaj, jakie miało być imię dla chłopczyka? Philippe, tak?
- Takie miało być, ale zmieniłam zdanie - i nie odrywając wzrok od synka powiedziałam - Właśnie patrzysz na małego Toma - uśmiechnęłam się







Siemaneeeeeeczko! :D 

No i okrągły 60 rozdział uczczony porodem ;) Mam nadzieję, że Was tym rozdziałem nie zawiodłam. Naprawdę się starałam żeby wyszedł mi dość urzeczywistniony. A nie jest to łatwe, jeśli samemu się tego jeszcze nie przeżyło. Oglądałam nawet filmiki z cesarskiego cięcia (nie polecam!), więc mam nadzieję, że docenicie moje poświęcenie :P Zapewne większość (jak nie wszystkie) spodziewałyście się porodu naturalnego (Przyyyyyyyyj xD), ale ja jednak postawiłam na cesarskie cięcie. Dlaczego? A sama nie wiem. Chyba było mi po prostu łatwiej z tego względu, że jedna z moich koleżanek tak rodziła i opisała mi to dość szczegółowo ;P 

I mamy malucha na świecie! Zaskoczone, że to jednak synek? :D Nawet nie wiecie jak trudno mi było nie palnąć wcześniej i nie dać poznać, że jednak nie będzie Ann :D Stwarzałam pozory do samego końca i jestem z siebie dumna, że się nie wygadałam, bo czasami mam z tym problem :D Dowodem na to jest to, że wygadałam się Alicee, ale tak w sumie... Czy jest coś o czym Ona nie wie? Eeee... Paulinko, chyba za dużo Ci rzeczy zdradzam xD 

No nic, w każdym razie zostawiam Was z tym na górze i liczę na naprawdę SZCZERE opinie. Nawet jeśli czujecie się zawiedzione lub ten rozdział Was nie usatysfakcjonował dajcie mi proszę znać.Co prawda już tego rozdziału nie zmienię, ale będę wiedziała, że następnym razem muszę przyłożyć się bardziej. Nie wiem, może następnym razem specjalnie zajdę w ciąże i urodzę, żeby napisać to lepiej? :P Mój chłopak chyba nie byłby zachwycony, ale cóż ;P 

Jeszcze chciałam Wam powiedzieć, że ten rozdział chodził za mną tak bardzo, że od kilku dni, co noc śniło mi się, że sama urodziłam. To uczucie, kiedy się budzę i muszę się zastanawiać czy to był sen czy rzeczywistość i jestem mamą - bezcenne! 
Chyba się za bardzo rozpisuję, ale to dlatego, że jest dokładnie 4:53 nad ranem, ptaszki za oknem mi już śpiewają, a ja jestem nazbyt pobudzona i sama nie wiem why :P 

Ostatnia sprawa, jeśli chcecie żebym Was powiadamiała na tt o nowych rozdziałach, proszę o Wasze nicki :) Zaznaczam, że możemy się 'folołować', a ja mogę nie wiedzieć, że jesteście z bloggera :)

Więc kończę, spadam, kocham Was bardzo i do następnego !

ŚCISKAM! <3

sobota, 15 marca 2014

Rozdział 59.

Okazało się, że Nathan przyjechał dzisiaj, a następnego dnia wieczorem już miał powrotny samolot do LA. Nareesha leciała razem z nim, bo udało jej się zarezerwować bilet na ten sam lot.
- Czyli rozumiem, że za prędko nie wrócicie? - zapytałam smutno następnego dnia rano Nathana kiedy jeszcze leżeliśmy  łóżku
- No niestety - westchnął i przytulił mnie mocniej do siebie - Na początku września na pewno już będziemy, ale czy wcześniej się uda, to nie wiadomo...
- I znów na tyle czasu mnie zostawisz? - oczy mi się zaszkliły z żalu
- Wiesz, że wolałbym zostać tu z tobą...- powiedział i pocałował w czubek głowy
- Wiem... - westchnęłam
- Nie wiem kiedy Kels wróci z Nareeshą, ale tak pomyślałem... Bo zostaniesz sama z Sylwią tutaj, więc może...
- Lepiej żebyśmy na ten czas wróciły do Polski? - zapytałam wcinając mu się w słowo
- Mhm...
- Myślałam o tym. Z Kasią bym więcej czasu spędziła, Sylwia z rodzicami... A potem byśmy wróciły jak wy byście już tu byli. Chociaż ja bym chciała zostać do co najmniej 10 września tam, żeby być na rocznicy śmierci mamy. Żeby nie latać tak dużo tymi samolotami tam i z powrotem...
- No to jak nam się uda wcześniej w LA wszystko załatwić czy już nawet na początku września, to przylecę od razu do ciebie do Polski, hm?
- A mógłbyś tak zrobić? - spojrzałam na niego
- No pewnie - uśmiechnął się
- Tylko co z Brunem? Nie będę go stresować znowu lotem...
- No tak... - zamyślił się - Może do Gloucester go wyślemy?
- I będę zwalać takiego bydlaka na głowę twojej mamy? No coś ty..
- No przecież jej to nie będzie przeszkadzać - uśmiechnął się - Ona kocha zwierzęta
- A twoja kotka? Nie będzie chyba zadowolona, że jakiś pies jej się zadomawia w jej rewirach
- Zaakceptuje go, nic się nie martw. O ile Bruno nie zje Tii na śniadanie...
- No coś ty - zaśmiałam się - On tylko gabarytowo wygląda na groźnego. A koty uwielbia
- W takim razie sprawa z Brunem wyjaśniona. Później zadzwonimy do mamy razem i ustalimy jak go do siebie zabiorą
- I to nie będzie na pewno problem?
- Na sto procent - uśmiechnął się
- To się zgadzam - odwzajemniłam gest i pocałowałam go w usta, a następnie nacieszyliśmy się jeszcze swoją bliskością póki pozwalał nam na to czas...

Tydzień później razem z Sylwią byłyśmy już w swoim rodzinnym domu w Polsce. Najpierw przed wylotem byłam z wizytą u Dr Bluckburn, która nie miała przeciwwskazań, żebym odbyła lot, bo Ann ma się w porządku i nie pcha się jeszcze na świat. A potem przyjechała Karen z James'em po mojego psa, żeby zabrać go do Gloucester. Tak jak mówił Nathan zrobili to z ogromną radością i nie był to żaden problem.
Każdy dzień był odliczany i odhaczany do 4  września, w którym Nathan miał w końcu przylecieć do mnie ze Stanów. Skończył nagrywać teledysk z Arianą, o którą w dalszym ciągu byłam zazdrosna, ale starałam się nie trafiać na żadne nowinki na temat ich rzekomego romansu, który media nagłaśniały. Ufałam Nathanowi i na tym się skupiałam. Tym bardziej, że teraz miałam przy sobie Kasię z Danielem, Dagę i oczywiście Sylwię, która w dalszym ciągu pilnowała, żebym nic nie robiła. Kiedy w końcu nadszedł ten dzień wstałam z samego rana w znakomitym humorze i od razu po zerwaniu się z łózka uśmiech zagościł na mojej twarzy. Według planu Nathan na warszawskim Okęciu miał wylądować o 12,45. Dlatego z Sylwią umówiłam się, że o 10 wyjedziemy żeby na spokojnie dojechać do Warszawy i go oczekiwać. Kiedy byłam już gotowa i ubrana, zeszłam na dół, gdzie czekała już na mnie kuzynka i ruszyłyśmy w drogę moim samochodem. Sylwia oczywiście prowadziła, bo ja za kierownicę dalej nie jestem w stanie usiąść. Całe szczęście, że wyjechałyśmy z zapasem czasowym, bo na trasie do Warszawy był jakiś wypadek przez co straciłyśmy 40 minut na staniu w korkach. Kiedy weszłyśmy na lotnisko i odpowiedni terminal samolot Nathana był już po lądowaniu i brunet zapewne czekał na swój bagaż.
- Jakoś dużo ludzi przy wyjściu co? - zapytała Sylwia
- Aż nazbyt dużo... - mruknęłam i razem podeszłyśmy do tłumu
- O boże, nie wierzę, że on przylatuje do Polski! - usłyszałam pisk jednej z dziewczyn
- Ja też nie - odpisnęła druga - Szkoda, że sam bez reszty chłopaków. Oddałabym wszystko żeby zobaczyć jeszcze Maxa albo Toma! - dodała a mi oczy wyszły z orbity. ONE CZEKAJĄ NA NATHANA ! Złapałam Sylwię za rękę i odciągnęłam od tego tłumu.
- O mój boże - jęknęłam
- Co się stało?
- Nie słyszałaś?!
- Czego?
- One czekają na Nathana!
- Pierdzielisz? - wytrzeszczyła oczy i spojrzała na tłum - Skąd wiedzą?
- Nie mam pojęcia...
- Dobra, ty się lepiej nie denerwuj, dobra? Siadaj - posadziła mnie na ławce - Siedź tu, a ja... Ja go tam znajdę gdzieś w tym tłumie jak wyjdzie, ok?
- Ok - westchnęłam i starałam się uspokoić i tak jak mówiła Sylwia nie denerwować, a ona sama wbiła się w tłum rozentuzjazmowanych nastolatek. Chwilę później dało się słyszeć głośne krzyki i piski, więc domyśliłam się, że Nathan w końcu się pojawił. Serce zabiło mi szybciej i aż wstałam z wrażenia, że go w końcu zobaczę po takim czasie. Pewnie byłam tak samo szczęśliwa jak te dziewczyny, która z pasją wykrzykiwały jego imię. Patrzyłam, w którym kierunku dziewczyny wyciągały ręce i kierowały swój wzrok i wiedziałam, że własnie tam znajduje się mój chłopak. Starałam się go ujrzeć, chociaż jego fragment, ale tłum mi przeszkadzał. I po kilku chwilach w końcu zobaczyłam jak się wyłania w towarzystwie Sylwii, która pokazywała mu gdzie jestem. Nasz wzrok się spotkał i na jego ustach zagościł szeroki, ciepły uśmiech, który zarezerwowany był tylko dla mnie. Zostawił fanki i szybkim krokiem ruszył w moim kierunku. Gdybym mogła, to bym do niego podbiegła i rzuciła mu się w ramiona, ale nie byłam w stanie ze względu na Ann, ale hamowało mnie również to, że dookoła było pełno fanek i ludzi robiących zdjęcia. Media ucichły po tym jak ukazały się nasze zdjęcia w tym sklepie z artykułami dziecięcymi i nie skupiali się póki co na nas i skończyły się spekulacje, że to jest Nathana dziecko. Kiedy brunet stanął w końcu na przeciwko mnie chyba wiedział o czym myślę.
- Chyba mi nie powiesz, że nie mogę się nawet z tobą porządnie przywitać? - zaczął z zadziornym uśmiechem
- A jesteś gotowy ukazać nasz związek światu?
- Ja już dawno byłem. A Ty? - powiedział pewnie dodając mi tym tonem odwagi. Uśmiechnęłam się szeroko i wtuliłam w niego ciesząc się, że znów mam go koło siebie. Walić wszystko co było dookoła. Walić media i ludzi, którzy nas zjadą od góry do dołu. Mam dość ukrywania się.
- Tęskniłam... - powiedziałam i spojrzałam w jego oczy
- Nie tak jak ja... Ślicznie wyglądasz
- Dziękuję - uśmiechnęłam się, a on to odwzajemnił po czym pocałował mnie z uczuciem.
- Nie chciałabym wam przeszkadzać, ale fanki zjedzą was zaraz wzrokiem - szepnęła Sylwia, więc oderwaliśmy się od siebie szeroko uśmiechnięci
- No to może do nich jeszcze wrócisz, hm? Za mało czasu im poświęciłeś
- Zrozumieją - złapał mnie za rękę, a w drugą złapał rączkę od walizki - Teraz chcę się nacieszyć tobą
- Ale...
- Żadne ale - przerwał mi - Idziemy - cmoknął mnie w usta i poprowadził w stronę wyjścia...

 Dokładnie w drugą rocznicę śmierci mamy, czyli 10 września wstałam rano, żeby pójść przed mszą za mamę na cmentarz. Nathan zaoferował się, że przejdzie się ze mną, więc sam zrobił śniadanie, a ja poszłam się ubrać. Wczoraj przyleciała Iza specjalnie na rocznicę razem z Max'em, na których widok cały dzień miałam uśmiech na ustach. Msza była w Kościele w pobliżu cmentarza o 10.30, więc godzinę wcześniej wyszliśmy z domu i powoli udaliśmy się na grób mojej mamy. Minęliśmy główną bramę i kiedy weszliśmy w odpowiednią alejkę ujrzałam, że przy nagrobku ktoś stoi.
- Nathan ktoś tam jest - zatrzymałam się starając się wypatrzeć kimś jest owa osoba
- Dzisiaj rocznica, więc pewnie ktoś znajomy też chciał przed mszą jeszcze się z nią zobaczyć - uśmiechnął się
- Ale ja go nie znam... - powiedziałam, kiedy udało mi się dojrzeć jego twarz. Nathan tez spojrzał w tamtym kierunku i po chwili mężczyzna spojrzał w naszą stronę i nas zauważył.
- Anthony... - powiedział cicho Sykes
- Kto? - spojrzałam na niego
- Nadia. To jest twój tata - przeniósł wzrok na mnie
- Co? - zapytałam głupio jakby nie doszło do mnie to co powiedział po czym znów przeniosłam wzrok na obcego mi mężczyznę. - O boże on tu idzie. Powstrzymaj go, błagam cię. Nie chcę go widzieć - jęknęłam i aż zrobiło mi się słabo.
- Spokojnie. Usiądź - posadził mnie na małej, obdrapanej ławeczce po czym poszedł w kierunku mojego ojca...

PERSPEKTYWA NATHANA

- Anthony - zacząłem, kiedy zbliżyłem się do niego - Witaj
- Nathan? Co ty tu robisz? - zapytał i dopiero później dodał - Witaj - i podał mi dłoń, którą uścisnąłem
- Jak zauważyłeś jestem tu z twoją córką
- Jesteście razem?
- Tak - odpowiedziałem krótko - Posłuchaj, ona jest w ciąży. Nie chcę żeby się denerwowała, a twoja obecność nie wpływa na nią zbyt dobrze. Wiem, że może chciałbyś inaczej, ale... ona nie jest gotowa na spotkanie z tobą.
- Nienawidzi mnie, prawda? - spojrzał za moje ramię, więc poszedłem za jego wzrokiem. Nadia siedziała na ławce, na której ją zostawiłem ze wzrokiem wbitym w ziemię.
- Myślę, że nie do końca nienawidzi. Bardziej ma do ciebie ogromny żal. Ale to jest sprawa między wami i może kiedyś ją sobie wyjaśnicie, a teraz jeśli pozwolisz... Nie chcę jej na długo zostawiać samej, poza tym zaraz msza, więc jeśli mógłbyś się oddalić na jakiś czas...
- Jasne, rozumiem... - westchnął cicho i spuścił wzrok - Msza jest za Annę, tak? - zapytał, a ja potwierdziłem kiwnięciem głowy - W tym kościele? - pokazał gestem głowy
- Tak, ale nie wiem czy Nadia by chciała...
- Będę z tyłu. Nie zauważy mnie - przerwał mi
- Nie zabronię ci wejścia do kościoła, ale proszę nie rób niczego, co mogłoby ją zdenerwować. Musi się oszczędzać, bo jest w 8 miesiącu ciąży
- Obiecuję ci to.
- Dziękuję - odpowiedziałem i już chciałem odejść, ale jeszcze się odezwał
- Nathan?
- Tak? - spojrzałem znów na niego
- Opiekuj się nią. Opiekuj się moją córką - powiedział, a w jego oczach dostrzegłem przeraźliwy smutek
- Robię to cały czas
- Dobrze, że ma chociaż ciebie - westchnął - Do zobaczenia - wystawił znów dłoń tym razem na pożegnanie. Uścisnąłem ją i podszedłem do Nadii.

PERSPEKTYWA NADII

 Kiedy Nathan poszedł wbiłam wzrok w ziemię nie mając ochoty, a także odwagi spojrzeć w kierunku jego i mojego ojca. Bałam się, że mój wzrok się skrzyżuje z jego. Nie chciałam tego. Nie chciałam go widzieć, czuć jego obecności niedaleko ani słyszeć jego głosu, który rozbrzmiał dość niedaleko. Nie słyszałam konkretnych słów, jedynie dochodził do mnie mały szept, z którego mogłam wyróżnić dwa głosy. O dziwo dwa dobrze znane mi głosy. Jeden należał do Nathana, a drugi w moich myślach i pamięci do Toma. Aż chciałam skierować wzrok w kierunku, z którego dochodziły dźwięki, ale wiedziałam, że nie ujrzę tam mojego brata i to mnie powstrzymało. Siedziałam tak chwilę szurając butami o ziemię, żeby chociaż minimalnie zagłuszyć ten głos. W końcu ucichł i obok mnie pojawił się Nathan. Ale nie podniosłam jeszcze głowy. Chciałam być pewna, że go nie zobaczę.
- Poszedł już? - Sykes chwilę nie odpowiadał, więc domyśliłam się, że się ogląda
- Tak - powiedział w końcu, a ja podniosłam głowę i spojrzałam na niego - Wszystko w porządku? - zapytał
- Chyba tak - westchnęłam smutno i wstałam, po czym się do niego przytuliłam - Czemu on tu przyjechał? Czemu akurat dzisiaj? - zapytałam cicho i starałam się opanować łzy
- Nie wiem, skarbie - głaskał mnie po włosach - Ale dla niego to też nie jest łatwe
- Nie obchodzi mnie to Nathan - odsunęłam się od niego - Ma to na własne życzenie
- Wiem o tym. Nie denerwuj się, proszę cię - pogłaskał mnie po policzku
- Staram się...
- Idziemy? - zapytał
- Tak - złapałam go za rękę i podeszłam do nagrobka, który dzień wcześniej porządnie uprzątnęłam razem z Izą. Teraz leżał na nim jeden znicz więcej. Duży w kształcie serca ze świeżo zapalonym wkładem. Wiedziałam, że to mój ojciec go zostawił i szczerze mówiąc miałam ogromną ochotę go chwycić i rzucić w pobliskie drzewo. Nie wiem, co mnie powstrzymało, ale cały czas, który tam spędziliśmy wpatrywałam się w płomień, który nieśmiało tlił się sprawiając, że czerwień tego serca była bardziej intensywna.
Po mszy, na której pojawiło się wielu dawnych znajomych mojej mamy, a także Sylwia z rodzicami i Kasia z Danielem znów wróciliśmy razem na cmentarz, żeby spędzić jeszcze chwilę razem. Wielu pytało mnie jak się trzymam, zagadywało o moje dziecko i tyle miłych słów na temat tego jak dobrze wyglądam nie usłyszałam na raz od bardzo dawna. Potem razem z Nathanem zabraliśmy się z Kasią i jej mężem, bo postanowiliśmy spędzić ten dzień razem i u nich. Za dwa dni planowaliśmy wylot do Londynu, więc chcieliśmy się po prostu nacieszyć jeszcze sobą. Iza z Maxem z tego faktu postanowili wykorzystać wolny dom dla siebie, skoro nie było nas i Sylwii, która z kolei nocowała u swoich rodziców. Po drodze do naszych świeżych małżonków wstąpiliśmy jeszcze do restauracji na jakiś dobry obiad, żeby nie marnować czasu przy garach i po 16 byliśmy już w ich mieszkaniu na warszawskim Bemowie. Chłopaki rozsiedli się w salonie z piwem w ręku, a Kasia pokazała mi pokoik dla mojej imienniczki, który skończyli robić zaraz po przyjeździe z Hiszpanii.
- Śliczny! Widzę, że jednak postawiłaś na swoim i nie ma białych mebelków - zaśmiałam się
- No nie ma. Teściowie się upierali, ale w końcu im wbiliśmy do głowy, że to nasza decyzja - uśmiechnęła się
- I dobrze - objęłam ją ramieniem - Już nie mogę się doczekać aż nasze córki będą na świecie i się poznają
- Ja też... - uśmiechnęła się szeroko - Ale jeśli będą rozrabiały jak my kiedy byłyśmy w liceum, to ja chyba oszaleję - zaśmiała się
- Wypluj te słowa! - zawtórowałam i śmiejąc się poszłyśmy do chłopaków, gdzie Nathan siedział przyssany do butelki od piwa, a Daniel rozmawiał przez telefon. Usiadłam obok mojego chłopaka i wtuliłam się w niego
- Jak zwykle! - krzyknął Daniel i rzucił telefonem na stolik
- Co się stało? - zapytała Kasia
- Sebastian jak zwykle! Miał odebrać rodziców z lotniska, ale zapomniał i nie ma go w Warszawie. Muszę po nich jechać.
- A nie mogą taksówką przyjechać?
- I tak muszę jechać, bo u nas zostawili samochód i klucze do mieszkania, więc na to samo wyjdzie jak po nich pojadę ich samochodem, a potem mnie odwiozą... - mruknął - A zdążyłem piwo sobie otworzyć - jęknął
- Nie martw się. Wypije za ciebie - zaśmiał się Nathan i przysunął do siebie jego świeżo otwartą butelkę
- Dzięki, stary - zaśmiał się - Zaraz wracam - pocałował Kasię i wyszedł z domu zostawiając nas.
- No to kochana. Kota nie ma... - pomachałam brwiami
- A mysz i tak nie poharcuje - wystawiła bardziej swój brzuch na co się zaśmialiśmy razem. Kiedy nie było Daniela druga przyszła mama pokazała mi i Nathanowi zdjęcia z Hiszpanii, których było całe mnóstwo i opowiedziała jak tam było. Nasłuchaliśmy się tylu rzeczy, że aż jej pozazdrościłam i nabrałam sama ochoty na wyjazd do Hiszpanii
- Należał wam się taki wyjazd - uśmiechnęłam się
- Oj tak... Nawet nie wiesz jak wypoczęliśmy - odwzajemniła gest po czym złapała się za brzuch i jęknęła
- Co się stało? - od razu byłam koło niej
- Chyba się zaczęło... - jęknęła
 - O boże - spanikowałam - Już dzwonie po Daniela! - krzyknęłam i rzuciłam się w stronę telefonu, wybrałam numer i słuchałam sygnału modląc się żeby mąż mojej przyjaciółki go odebrał.
- No błagam... - powiedziałam do siebie po kolejnym nieudanym połączeniu. W końcu nagrałam mu się na automatyczna sekretarkę, ze Kasia rodzi i schowałam telefon do torebki zarzucając ją sobie przez ramie
- Daniel nie odbiera, gdzie masz torbę z rzeczami do szpitala? - zapytałam klękając przed nią
- W pokoiku Nadii - wyjęczała - Wody mi już odeszły!
- Nathan pomóż jej wstać i zaprowadź do garażu - mój chłopak rzucił mi tylko krótkie spojrzenie i nic nie mówiąc pomógł Kasi wstać, a ja poleciałam do pokoju po torbę. Wzięłam ją szybko i po drodze zbierając kluczyki do samochodu Daniela doszłam do mojego chłopaka i przyjaciółki, którzy byli już przy drzwiach.
- Kasia liczysz co ile masz mniej więcej skurcze?
- Co 5-6 minut...
- Dobra, mamy czas, spokojnie... - starałam się uspokoić i samą siebie - Oddychaj cały czas - powiedziałam i zamknęłam mieszkanie. Weszliśmy do windy i zjechaliśmy w podziemia, gdzie znajdował się garaż. Pobiegłam najszybciej na ile dałam rade do samochodu, wrzuciłam torbę do bagażnika i wróciłam się do rodzącej przyjaciółki podtrzymywanej przez Nathana. Wzięłam ją pod rękę z drugiej strony i doczłapaliśmy się do auta. Kasia weszła na tył i ułożyła się tak żeby było jej w miarę wygodnie.
- Daj kluczyki - powiedział do mnie Nath
- Oszalałeś? Piłeś przecież ! A tu jeszcze inny ruch niż u was...
- A ty jesteś zdenerwowana... Skarbie, poza tym boisz się wsiadać za kierownice...
- Nath wieeem... - jęknęłam trzęsącym się głosem - Ale nie mam wyjścia, wsiadaj, dam rade
- Na pewno?
- Musze, wsiadaj - powiedziałam, a on mnie pocałował szybko
- Dasz rade... - dodał mi jeszcze otuchy i obiegł samochód siadając na miejscu pasażera. Ja wsiadłam za kierownice. Trzęsącymi się dłońmi wsadziłam kluczyki do stacyjki i zapięłam pasy. Ustawiłam wszystkie lusterka i siedzenie. Kiedy przyszedł moment przekręcenia kluczyka, po prostu zamarłam w bezruchu...
- Skarbie... Dasz rade, jestem z tobą... - powiedział brunet i złapał za moja rękę trzymającą kluczyk. Przeniosłam powoli wzrok na niego i spojrzałam w jego oczy, które patrzyły na mnie z taką miłością, że wszystkie moje lęki gdzieś uleciały. Jękniecie Kasi siedzącej z tyłu zmusiły mnie do reakcji. Wcisnęłam sprzęgło, przekręciłam kluczyk, wrzuciłam bieg i wyjechałam z parkingu. Ruszyliśmy warszawska ulica w stronę szpitala. Mimo ze tak dawno nie prowadziłam nie wyszłam z wprawy, przypomniało mi się jak bardzo lubiłam kiedyś jeździć samochodem...
- Nadia... już co 3 minuty... - wyjęczała Kasia
- Już dojeżdżamy! - powiedziałam i wjechałam na parking szpitala. Zaparkowałam pod samym wejściem.
- Nathan, biegnij do środka i poproś kogoś o pomoc, jakiś wózek czy cokolwiek innego, a my wyjdziemy z samochodu - chłopak nawet się nie zastanawiając wybiegł z samochodu, a ja dopiero wtedy zdałam sobie sprawę, że przecież on nie mówi po polsku... Miałam nadzieję, że jednak sobie jakoś poradzi. Otworzyłam tylne drzwi samochodu i pomogłam wyjść Kasi z auta. Gdy udało jej się to zrobić była przy nas już pielęgniarka z wózkiem i Nathan stojący obok. Przyjaciółka usiadła na wózku, a Nathan wyjął torbę z bagażnika ze wszystkimi potrzebnymi rzeczami. Ruszyliśmy do wejścia szpitala.
- Nadia, dzwoń do Daniela cały czas. I zadzwoń do moich rodziców...  -wyjęczała Kasia
- Dobra, wszystko będzie dobrze, oddychaj.. - dotknęłam jej ramienia
- On musi tu być, mieliśmy rodzić razem... - wyłkała
- Zdąży, będę dzwonić cały czas, obiecuję ci, że zdąży - pocieszałam ją
- Państwo muszą tu już zostać - powiedziała pielęgniarka - My idziemy na porodówkę
- Trzymaj się, Kochanie - powiedziałam jeszcze do przyjaciółki, która na odchodne wysłała mi smutne spojrzenie. Wiedziałam, że było jej źle i bała się samotnego porodu, bo od początku ciąży planowali z Danielem rodzić razem. Potrzebowała jego wsparcia jak nigdy wcześniej. Wyjęłam telefon i zadzwoniłam do chłopaka. Znów nie odebrał, więc wykręciłam numer do mamy Kasi i powiadomiłam ją, że się zaczęło. Potem kolejny raz dzwoniłam do Daniela aż w końcu po chyba milionie połączeń odebrał
- Daniel do cholery! Kasia rodzi! - krzyknęłam zdenerwowana, ale z lekką ulgą
- O cholera, gdzie jesteście?
- W szpitalu, ona już jest na porodówce! Masz mało czasu, ruszaj się!
- Już jadę! - krzyknął spanikowany i się rozłączył. Modliłam się w duchu, żeby był tu jak najszybciej i żeby nic mu się nie stało. Nathan cały czas obejmował mnie ramieniem i głaskał po ręce
- Będzie dobrze, Skarbie - powiedział i pocałował mnie w czubek głowy. Wtuliłam się w niego cała roztrzęsiona
- Musi być... Tylko boje się, żeby Daniel zdążył... Wiem, ile dla Kasi znaczył wspólny poród...
- Zdąży, a teraz staraj się uspokoić
- Próbuję, ale to nie takie łatwe... - jęknęłam i wstałam trochę rozchodzić nerwy. Dłuższą chwilę później przyszli rodzice i siostra Kasi witając się z nami
- Urodziła?
- Jeszcze nie... Czekamy na Daniela
- To nie ma go z nią? - przeraziła się mama Kasi
- Jak zaczęła rodzić, to jego akurat nie było w domu. Pojechał odebrać rodziców z lotniska... Nie mogłam się do niego dodzwonić i dopiero kilkanaście minut temu dowiedział się, że jesteśmy już w szpitalu...
- Jezu, ja muszę do niej wejść... - spanikowała
- Nie trzeba, już idzie! - pokazałam na koniec korytarza - Całe szczęście ! - krzyknęłam do niego
- Już jestem - zatrzymał się zasapany, a zaraz za nim jego rodzice
- Wchodź do środka! - powiedziałam i pokazałam mu drzwi. Nie oglądając się na nic wszedł przez nie i zamknął je od drugiej strony. Dopiero teraz tak naprawdę odetchnęłam z ulgą. Wiedziałam, że teraz już wszystko będzie dobrze, bo Daniel jest przy Kasi. Usiadłam ciężko na ławce i zdążyłam tylko pomyśleć, że teraz wszystko pójdzie jak powinno, kiedy poczułam silny skurcz w brzuchu. Jęknęłam i skuliłam się łapiąc za niego
- Co się stało? - przestraszył się Nathan i objął mnie ramieniem
- Nath... - spojrzałam na niego spanikowana i poczułam jak odeszły mi wody - Ja rodzę...





Siemaneczko moje Misiaczki! :D

Rozdział 59 i zaczął się poród! Wohooo :D Jesteście tak samo podekscytowane jak ja? :D
Aż jestem ciekawa jak mi to wszystko wyjdzie. Trochę się oczytałam, trochę nasłuchałam, więc możecie być pewne, że będzie to wiarygodne na podstawie tego, co udało mi się dowiedzieć, także pozostaje tylko mi to napisać :) Oby wyszło tak, jak widzę to w mojej nieogarniętej głowie :P

Ten rozdział powstawał tyloma partiami jak chyba jeszcze żaden wcześniej. Wenę miałam najczęsciej wtedy, kiedy nie miałam możliwości pisania. A kiedy zasiadłam przy komputerze w głowie była pustka i natworzyłam tylko kilka zdań. A dzisiaj, jak zwykle po nocy (ktoś jeszcze zdziwiony?) w końcu udało mi się go sklecić w całość ;) Teraz będę miała więcej czasu na pisanie wieczorami, bo po 18 nie wychodzę sama z domu. Ogólnie nie wesoło w moim mieście dla wszystkich kobiet, bo grasuje nam gwałciciel i strach po ciemku iść ulicą... Moją znajomą zaatakował ulicę od mojego domu po godzinie 21! Ale jakimś cudem udało jej się wyszarpać i mu uciekła... Inna dziewczyna nie miała tyle szczęście i z pociętą twarzą, zgwałcona wylądowała w śmietniku... :( Także nie zapuszczajcie się w moje rewiry drogie Panie! 

Tak z innej beczki Kochane moje, cieszę się z Waszej aktywności w postaci komentarzy! :) Dziękuję za tą piękną 19! :* I moje Anonimki wróciły! <3 Liczę na Waszą dalszą frekwencję i widzimy się niedługo z jedną osóbką więcej ^^ Mała Ann nadchodzi! :D Tyle gróźb, próśb, błagań i czego tam jeszcze, że nie mogłabym nie zrobić porodu razem z Nathanem :D Także będzie to na Wasze i moje życzenie ^^

Trzymajcie się cieplutko! :**

Ps. Zaczęła się trasa chłopaków! :D Jak ja żałuję, że mnie nie będzie na żadnym z koncertów :(

Ps.2 Strange ! Jak ja Cię uwielbiam xD Twój komentarz był... epicki xD Jak zresztą wszystkie Twoje, uwielbiam Cię NICPONIU! :d :* I to raczej wujek, a nie szwagier haha :D Można powiedzieć, że ten Nigeryjczyk (chciałam napisać jego imię, ale sorry zapomniałam, bo jest dziwne xD) to taki opowiadaniowy Max :D Hahaha śmiesznie jakby Max był czarniutki xD Dobra, bo już gadam od rzeczy... :P

ŚCISKAM! :**

czwartek, 6 marca 2014

Rozdział 58.

Zdążyłam nalać soku do szklanki a zapikał mój telefon informując mnie o nadejściu smsa. Odczytałam wiadomość, która była od Nathana, że czeka na skype. Zabrałam więc szklankę ze sobą i poleciałam na górę. Usadowiłam się wygodnie na łóżku kładąc laptopa na kolanach oczekując aż się włączy. W międzyczasie starałam się uspokoić głaskaniem Ann, która fikała mi w brzuchu jak poparzona. Ziewnęłam jeszcze przeciągle i w końcu ukazała mi się wyczekiwana ikonka, że dzwoni Sykes.
- Heeeeeeeeeej! - krzyknęłam rozpromieniona nim jeszcze zdążyła się załadować jego mordka na moim monitorze.
- Cześć skarbie - uśmiechnął się. Też leżał na łóżku i widać było, że dopiero co wstał, bo oczka miał jeszcze malutkie i zaspane. Na dowód moich domniemywań przeciągnął się słodko i ziewnął delikatnie
- Oh jaki śpiący królewicz - zaśmiałam się
- No bo wstałem dopiero- tłumaczył się - Jak się czujesz?
- Właściwie to sama wstałam z drzemki niedawno. Tom mnie obudził
- Jak to? - zdziwił się - Tom?
- Nooo tak. - uśmiechnęłam się - Dostał ode mnie prezent, więc zadzwonił podziękować
- Jak od ciebie prezent dostał?
- Kels mu przekazała
- To Kelsey tu jest? - otworzył szeroko oczy
- No niespodziankę mu zrobiła. No chyba nie myślisz, że jego urodzin by z nim nie spędziła?
- No nie wiem, mówiła, że nie może, bo jakieś tam sprawy miała, więc myślałem, że jej nie będzie
- Pozory, kochanie - puściłam oczko - W każdym bądź razie, Kels dała mu prezent ode mnie i...
- Nic mi nie mówiłaś, że szykujesz dla niego prezent - przerwał mi
- Oj no bo nikomu nie mówiłam, miała być niespodzianka
- No ale mi nie powiedziałaś?!
- No tobie, tobie - zaśmiałam się - Jeszcze byś mnie wydał i co?
- Skarbie.. - zrobił pobłażliwą minę - Ja? Wydać? CIEBIE?! No błagam...
- Dooooobrze, skończ już - zaśmiałam się - Bo mam inną nowinę do przekazania
- No to słucham - poprawił się i usiadł wygodniej
- Pogodziłam się z Tomem
- Oooooooo serio? - ucieszył się
- Mhm - uśmiechnęłam się - Topór wojenny zakopany i mam nadzieję, że chłopak wam tam odżyje
- No też mam taką nadzieję, bo ciężko było z nim wytrzymać przez ten tydzień... - pokręcił głową
- Ale byliście wyrozumiali mam nadzieję?
- Jasne - uśmiechnął się - Dobra, powiedz mi jak tam u ciebie? Jak malutka?
- Jak widzisz - pokazałam na brzuch, który był pomiędzy moją twarzą a laptopem - Kręci się niemiłosiernie i nie daje mamie normalnie funkcjonować
- Oooo... skarbeczku bądź grzeczna. Nieładnie tak mamusi dawać popalić jak jeszcze cię nie widzi! Tęsknię za wami - spojrzał w kamerkę smutno
- My też tęsknimy, Nath... - westchnęłam - Wiecie już kiedy wracacie? Czy to jeszcze w ciągu dalszym temat tabu?
- No nie do końca wiadomo... - spuścił wzrok - Trochę zamieszania tu i mamy trochę spotkań, nagrań... Ja jeszcze więcej będę miał od reszty pracy
- Jak to? - zdziwiłam się
- No bo właśnie wczoraj Scooter mi powiedział, że planuje dla mnie duet
- Ooo z kim?
- Z Arianą Grandę. Kojarzysz? - zapytał a ja pokręciłam przecząco głową - No trudno... No ale w każdym razie mam z nią nagrać duet i zrobić teledysk
- Ale jak to... Przecież jesteście zespołem i w ogóle... Planujesz karierę solową? - zdziwiłam się
- Nieee - zaśmiał się - No coś ty. Po prostu Scooter też jest jej menagerem i tak sobie to wymyślił. To jednorazowa akcja, spokojnie.
- Mhm... A ten... - zaczęłam bawić się palcami - Poznałeś już tę Arianę?
- No poznałem
- I jaka jest? - spojrzałam na niego nieśmiało
- Czyżbyś odczuwała nutkę zazdrości? - uśmiechnął się szeroko
- Ja? Niieeeeeeeeee
- Jaaasne - zaśmiał się - Kochanie, nie musisz być zazdrosna
- No i nie jestem przecież!
- Ehe... Widzę ten wzrok - dalej się nabijał
- Śmiej się śmiej! Ja po prostu się boję, że jakaś mi cię zabierze
- Skarbie... Kocham tylko ciebie - uśmiechnął się czule
- Mam taką nadzieję - westchnęłam i spojrzałam na niego z takim samym uśmiechem
- Dobra, będę się zbierał, bo muszę się ogarnąć i lecieć do studia
- Myślałam, że macie wolne dzisiaj
- Chłopaki tak, ja nie... - wykrzywił się
- Aha... Czyżby uroczy dzień w towarzystwie niejakiej panny... jak ona miała?
- Ariana - zaśmiał się - Zazdrośniku
- Oj tam, oj tam! Ale z chłopakami będziesz się dzisiaj bawił mam nadzieję?
- No pewnie. W końcu urodziny kumpla!
- To się cieszę. No dobra... To ogarniaj się tam, a my - spojrzałam na brzuch i się pogłaskałam po nim - Może coś zjemy?
- Koniecznie - uśmiechnął się - Uważaj na siebie, dobrze?
- Cały czas uważam przecież. A ty się pilnuj, dobrze?
- Dobrze - pokiwał głową
- I bawcie się dobrze dzisiaj, uchlejcie Toma do nieprzytomności, ty lepiej za dużo nie pij i opiernicz Izkę ode mnie, że się nie odzywa w ogóle.
- Ona chodzi i mówi to samo - zaśmiał się - Że się do niej nie odzywasz
- To ona jest moją ciotką, więc to ona powinna się martwić
- Coś racji w tym jest - uśmiechnął się - Dobra, śmigam - ziewnął - Kocham cię
- Ja ciebie też - odpowiedziałam czule
- Później napiszę
- To będę czekać, pa
- Pa - uśmiechnął się jeszcze i zniknął z ekranu, a ja od razu weszłam w internet i wygooglałam pannę Grande
- Ooooo, no nieźle... - powiedziałam pod nosem. Skubana jest... ładna. A nawet mało powiedziane... Spojrzałam na swój wystający brzuch i w myślach przedstawiłam siebie obok niej i nabrałam takich kompleksów, że trzasnęłam z hukiem laptopem i odrzuciłam go gdzieś na łóżko.
- Kochanie, nie wiesz czy Kels już doleciała, bo miała dać znać a nie odbiera telefonu? - do pokoju weszła Nareesha
- Doleciała szczęśliwie, wszystko w porządku - odpowiedziałam
- Coś się stało? - zapytała widząc mój obojętny wyraz twarzy
- Nie, no co ty - wymusiłam uśmiech, ale mulatka nie dała się tak łatwo zbyć
- No przecież widzę - usiadła obok mnie - Co tam się stało? - spojrzała przenikliwie, a ja westchnęłam ciężko wiedząc, że i tak to ze mnie wydusi
- No bo... Nareesha - spojrzałam na nią twardo - Wyglądam jak wieloryb - wykrzywiłam się
- Co ty w ogóle gadasz? Jesteś w ciąży, więc czego oczekujesz? Płaskiego brzuszka? - zaśmiała się
- No nie, ale... Nathan będzie nagrywał z tą całą Arianą, a ona jest jak patyczek, śliczna i do tego bez dziecka...- powiedziałam cicho
- Aaaaaaaaa no to ja już wiem, co się dzieje - uśmiechnęła się szeroko - Jesteś zazdrosna i boisz się, że zabierze ci Nathana, tak? - zapytała a ja tylko na nią spojrzałam nie odpowiadając - Kochana - zaśmiała się i przytuliła mnie - No błagam cię... Po pierwsze, Nathan nigdy by cię nie zostawił, po drugie, co według ciebie ona ma czego ty nie masz?
- Jest taka śliczna... - jęknęłam
- A ty prześliczna! Kobieca, z cudownymi kształtami i szczególnie jest jedna rzecz, której ona nie ma i na pewno mieć nie będzie
- Jaka? - zapytałam nie rozumiejąc co ma na myśli
- Miłości Nathana - uśmiechnęła się - To ciebie kocha, głuptasie
- No może masz rację - kąciki moich ust uniosły się lekko do góry - Co nie zmienia faktu, że wyglądam teraz jak wieloryb
- Szczerze mówiąc dziwiłam się, że wcześniej na to nie narzekałaś, bo kobiety w ciąży z reguły w końcu łapie ten kompleks na punkcie wyglądu i już martwiłam się, że z tobą jest coś nie tak, ale mnie uspokoiłaś - zaśmiała się - Skarbie, wyglądasz cudownie. A ten brzuszek dodaje ci tylko uroku. Poza tym, wolałabyś nie mieć Ann, ale za to dalej swój dawny wygląd?
- No nie... Cieszę się, że ją mam
- No więc właśnie. Urodzisz ją i znów wrócisz do dawnej sylwetki - uśmiechnęła się - To tylko przejściowe - mrugnęła okiem
- No dobra - westchnęłam ze śmiechem - Wbiłaś mi co nieco do głowy. Kochana jesteś - przytuliłam ją
- Chodź, zjemy coś, hm? - zapytała
- Jasne, umieram z głodu - westchnęłam i razem zeszłyśmy do kuchni dołączając do Sylwii.

Kilka dni później wstałam w dość podłym humorze, bo nie dość, że Ann wierciła mi się i nie pozwalała się wyspać, to jeszcze pogoda była nieciekawa i zapowiadało się na deszczowy, pochmurny dzień. Jak co rano najpierw napisałam do Nathana, żeby powiedzieć mu dzień dobry i zapytać jak mija mu dzień, a dopiero potem leniwie zwlekłam się z łózka i poszłam ogarnąć się do łazienki. Ogarnęłam się jako tako, a potem się ubrałam i zeszłam na dół. Dziewczyny musiały jeszcze spać, bo nikogo nie było w kuchni, więc zrobiłam sobie ciepłej herbatki i zalałam płatki mlekiem, które spałaszowałam na śniadanie. Nie chciało mi się totalnie nic, więc z kubkiem w ręce poszłam do salonu polenić się przed telewizorem. Skakałam po kanałach i nic ciekawego nie przykuło mojej uwagi do czasu, w którym mignął mi na ekranie Nathan. Zatrzymałam się na tej stacji i zwiększyłam głośność wsłuchując się o czym mówi prowadząca program:
- Nathan Sykes, jeden z członków znanego zespołu The Wanted ostatnio widywany jest z Arianą Grande. Jak udało nam się dowiedzieć nagrywają razem piosenkę, która promować będzie film Dary Anioła: Miasto Kości. Młodzi wokaliści będą nagrywać również wspólnie teledysk do tej piosenki. Fani są zachwyceni i już pojawiają się spekulacje o romansie Nathana z Arianą. Na zdjęciach widać, że dobrze czują się w swoim towarzystwie i naprawdę słodko ze sobą wyglądają, więc kto wie jak to się zakończy - mówiła i jednocześnie obok niej pojawiały się zdjęcia, na których był MÓJ chłopak w towarzystwie tej całej Grande... Wyłączyłam telewizor rzucając pilotem gdzieś na kanapę. Starałam się uspokoić, bo wiedziałam, że to tylko głupie gadanie mediów i tak dalej, ale kiedy się słyszy spekulacje na temat związku własnego chłopaka z kimś innym to nie da się tego przyjąć na spokojnie. Potrzebowałam powietrza i świeżego oddechu, więc złapałam telefon i portfel i wyszłam z domu z zamiarem zrobienia małych zakupów. Szłam powoli, z każdym krokiem uspokajając się coraz bardziej. Całe szczęście nie padało, nie wzięłam ze sobą parasolki i miałam nadzieję, że nie zacznie kropić dopóki nie wrócę do domu, bo nie widziało mi się przemoknięcie i nie daj boże przeziębienie, kiedy jestem w ciąży. Doszłam do małego skrzyżowania, rozejrzałam się szybko, nic nie jechało, więc weszłam na jezdnię. Nagle z prawej strony pojawił się samochód, który pojawił się nie wiadomo skąd. Ze strachem i przerażeniem odskoczyłam szybko do tyłu, przez co samochód we mnie nie wjechał i zdążył wyhamować.
- Nic pani nie jest? - kierowca wyskoczył nie mniej przerażony niż ja. Spojrzałam na niego spanikowana i już chciałam powiedzieć, że nie kiedy poczułam skurcz w brzuchu. Złapałam się za niego i jęknęłam z bólu.
- Może mnie pan zawieźć do szpitala? - jęknęłam
- O mój boże, pani rodzi?! - krzyknął i złapał pod ramię prowadząc do samochodu
- Mam nadzieję, że nie. To za wcześnie! - przeraziłam się i zaczęłam panikować. Wpakowałam się na tylne siedzenie i starałam się oddychać głęboko i modląc się w duchu, żebym tylko nie urodziła. To o dwa miesiące za wcześnie! - Proszę jak najszybciej! - powiedziałam do kierowcy
- Za dwie minuty będziemy, szpital jest niedaleko. Proszę się uspokoić, który to miesiąc?
- Dopiero 7
- Moja żona też miała skurcze w 7 i w szpitalu się nią zajęli i wszystko było w porządku, proszę się nie martwić
- Oby - jęknęłam po kolejnym sprawiającym ból skurczu. Tak jak powiedział ten facet, dwie minuty później byliśmy w szpitalu i pomógł mi dostać się do środka, gdzie od razu pielęgniarka posadziła mnie na wózku i zaprowadziła do sali, w której chwilę później pojawił się lekarz.
- Co się dzieje? - podszedł do mnie
- Nie wiem, mam skurcze - powiedziałam spanikowana
- Który to miesiąc?
- Dopiero 7
- Powstały samoistnie, czy coś na to wpłynęło?
- Chyba stres, o mało nie potrącił mnie samochód
- Dobrze, proszę głęboko oddychać i starać się uspokoić. Sprawdzimy zaraz czy z dzieckiem wszytko w porządku - powiedział i podłączył mnie do KTG, potem zrobił jeszcze USG i podczas wykonywania wszystkich badań, skurcze się uspokoiły i były bardzo delikatne aż w końcu zniknęły całkowicie
- Z dzieckiem wszystko w porządku, jeszcze nie jest gotowe na przyjście, bo nawet ułożone jest jeszcze nóżkami, a nie główką, więc wygląda na to, że zaczęła pani mieć po prostu skurcze przepowiadające - uśmiechnął się
- Co to znaczy?
- Macica przygotowuje się i można powiedzieć, że ćwiczy do prawdziwych skurczy porodowych. W większości przypadków nie są one aż tak silne, jak pani je odczuwała, ale podejrzewam że wpłynął na to stres. Dlatego musi się pani oszczędzać jak tylko się da i uważać. I przede wszystkim nauczyć się rozróżniać skurcze przepowiadające od porodowych, bo te pierwsze może panie mieć teraz częściej.
- A jak je rozróżnić? Da się jakoś?
- Przede wszystkim skurcz porodowy nabiera na sile i staje się coraz częstszy. A przepowiadający, tak jak pani teraz zauważyła był cały czas ten sam, a później delikatnie się uspokaja.
- No tak... - westchnęłam uspokojona - Czyli wszystko jest w porządku i mogę wrócić do domu?
- Jak najbardziej - uśmiechnął się - I proszę na siebie uważać
- Będę na pewno, dziękuję - odwzajemniłam gest i wyszłam z sali. Wyszłam ze szpitala i złapałam jedną z taksówek stojących przed nim. Nie chciałam ryzykować kolejnych ekscytujących przeżyć, więc wróciłam do domu samochodem.
- Gdzieś ty była? - zapytała Sylwia, kiedy weszłam do domu - Myślałyśmy z Nareeshą, że jeszcze śpisz
- A daj spokój - pokręciłam głową i udałam się do salonu, żeby opaść na kanapę
- Co się stało? - zaniepokoiła się i usiadła obok. Westchnęłam i opowiedziałam jej wszystko zaczynając od rewelacji, które usłyszałam w telewizji.
- Ty to nie możesz usiedzieć spokojnie?! - krzyknęła - Dorobisz się w końcu! Ciągle tylko chodzisz i albo się stresujesz albo się przemęczasz. Od tej pory siedzisz grzecznie na tyłku i na krok się nie ruszasz!
- Oj nie krzycz na mnie, wszystko jest w porządku...
- Skoro po dobroci nie rozumiesz jak wszyscy do ciebie mówimy, to będę krzyczeć! A co jeśli by nie było w porządku? Co jeśli teraz byś urodziła?
- Nie wiem... - odpowiedziałam cicho
- Nadia... Musisz dbać o siebie, żeby urodzić Ann całą i zdrową. Jeśli nie martwisz się o siebie, to zacznij o nią
- Ale przecież ja się martwię o nią cały czas! - zaprzeczyłam
- Jakoś nie widać - uniosła brew do góry - Ciągle się stresujesz, ciągle się przemęczasz... A to obiadek sradek, a to jakieś spacery ci w głowie... Ogarnij się!
- Czyli chcesz mi powiedzieć, że jestem złą matką? - zapytałam
- Dobrze wiesz, że nie.. - jęknęła - Po prostu o siebie nie dbasz zapominając, że jednocześnie wpływa to na Małą - powiedziała już miękko i spokojnym tonem przytulając mnie
- Masz rację - westchnęłam - Myślałam, że jestem twardsza niż jestem. Obiecuję, że od tej pory będę spokojnie leżała i nic nie robiła, ok? - uśmiechnęłam się lekko
- I to mi się podoba - puściła oczko - Jadłaś coś?
- Rano śniadanie. Gdzie Nareesha?
- Bukuje sobie bilet, bo leci do Sivy
- Ooo i ona nam ucieka do nich?
- No niestety
- A kiedy?
- Zależy jak jej się uda bilet kupić. Ale chce jak najszybciej, bo pozałatwiała wszystkie sprawy i chce skorzystać z wolnego
- Ale jej dobrze... - mruknęłam
- No nie? Dobra, idę zrobić jakiś obiad, a ty leż i odpoczywaj
- No dobra... - westchnęłam i położyłam się, a Sylwia poszła do kuchni. Wieczorem umówiłam się z Nathanem na skype i mimo że czułam się źle i humor mi nie dopisywał przykleiłam uśmiech na usta nie dając nic po sobie poznać. Nie chciałam go martwić, więc cały czas się uśmiechałam i mówiłam, że wszystko jest w porządku. Oczywiście milczałam na temat mojej dzisiejszej wizyty w szpitalu i wypytywałam go jak tam u nich. Nathan powiedział mi, że teraz mają kilka dni oddechu i skończył nagrywać już piosenkę i będą zaczynać z Arianą kręcić teledysk. Rozmawialiśmy ze sobą z godzinę aż w końcu moje dzisiejsze stresy dały znać i poczułam się tak zmęczona, że oczy same mi się przymykały mimo wczesnej godziny. Była dopiero 19, a ja już padałam. Pożegnałam się więc z Sykesem i poszłam wziąć szybką kąpiel po czym padłam na łózko i zasnęłam szybciej niż się spodziewałam...

Następnego dnia byłam już bardziej rześka i wypoczęta. Mimo dobrego samopoczucia Sylwia wsparta przez Nareeshę nie odpuszczała i cały dzień nie robiłam nic oprócz siedzenia albo leżenia i odpoczywania aż w końcu nuda, która mnie owładnęła koło 17 zmusiła mnie do drzemki. Oczy przymknęły mi się pomimo moich protestów i spałam około godziny aż zrobiło mi się za ciepło pod kocem, którym zostałam przykryta. Rozciągnęłam się delikatnie i ziewnęłam po czym ściągnęłam z siebie koc i dalej leżałam, bo nie chciało mi się ruszyć z miejsca.
- Dzień dobry - usłyszałam głos i momentalnie podniosłam głowę patrząc w stronę fotela, z którego nadszedł najpiękniejszy dla mnie dźwięk.
- Nathan! - krzyknęłam i podniosłam się jak najdelikatniej i jednocześnie jak najszybciej potrafiłam. Jednak chłopak był szybszy i znalazł się tuż obok na kanapie zamykając mnie w uścisku, a potem słodko pocałował okazując tęsknotę, którą razem odczuwaliśmy.
- Co ty tu robisz? - zapytałam chwilę później
- Przyleciałem - uśmiechnął się - Mamy chwilę wolnego, więc skorzystałem, bo się zdenerwowałem, chyba wiesz dlaczego? - uniósł brew do góry, a ja przygryzłam wargi
- Kto ci powiedział? - zapytałam
- Sylwia. Po naszej rozmowie na skypie do niej zadzwoniłem, bo czułem, że czegoś mi nie mówisz. Całe szczęście miałem samolot i przyleciałem od razu. Dlaczego nic mi nie powiedziałaś? Nadia, miałaś mi mówić o wszystkim... - przytulił mnie
- Nie chciałam cię martwić... - powiedziałam cicho i wtuliłam się w niego ciesząc się z tego, że znów mam go obok siebie.
- I tak się martwiłem, bo wiedziałem, że coś jest nie tak
- Nie za dobrze mnie znasz przypadkiem?  - zaśmiałam się lekko i spojrzałam w jego oczy
- Nie zmieniaj tematu - pstryknął mnie w nos i się uśmiechnął
- Nawaliłam wiem - westchnęłam - Ale naprawdę nie chciałam żebyś się zamartwiał. Tym bardziej, że wszystko jest w porządku i nic się nie stało...
- Ktoś o mało cię nie potrącił, a ty mi mówisz, że nic się nie stało?! - uniósł głos
- Oj nie krzycz... Już się od Sylwii wczoraj nasłuchałam. Od tej pory będę ci mówić wszystko, dobrze? - spojrzałam na niego
- Na to liczę! - przytulił mnie do siebie - Tęskniłem - uśmiechnął się zmieniając temat
- Ja też - odwzajemniłam gest i znów złączyłam nasze usta korzystając z chwili, w której mam go przy sobie, bo zdawałam sobie sprawę, że nie będzie ona trwała długo.





Witajcie moje Skarbeczki! :**
Wiem, naczekałyście się trochę na ten rozdział, ALE! złapało mnie choróbsko i naprawdę byłam tak osłabiona przez kilka dni, że nie miałam siły pisać :< Temperatura schodziła mi momentami poniżej 35 stopni i czułam się jakby mnie połknęli, przeżuli kilka razy i wypluli :(
Ale już jest lepiej! Został mi tylko kaszel :)
Potem ciotka (btw. opowiadaniowa Izka ;) jak zwykle sama nie potrafi sobie poradzić i musiałam jej pomagać w załatwianiu spraw urzędowych, bo wychodzi za mąż. A że jej narzeczony nie mówi po polsku, wszystko spadło na nią ;) Swoją drogą strasznie trudno jest zrozumieć angielski w wykonaniu Nigeryjczyka xD

Dobra, koniec prywaty - w następnym rozdziale powoli zaczynamy akcję porodową ;D Podekscytowane ? :D Bo ja bardzo! :D
Lecę nadrabiać Wasze blogi, więc do napisania! :) :**